Human Antenna
LIS 15, 2019
Jak byłam całkiem mała, nosiłam berecik z antenką.
Być może to pierwsze, co pamiętam.
Jak byłam trochę starsza, to miałam radyjko tranzystorowe, a w nim muzykę hiphopową o słońcu i chemicznych smugach, i jak się zbliżałam do radyjka, to przestawało trzeszczeć.
Podobno ciało ludzkie to wielka antena. Przewodzi prąd i fale elektromagnetyczne, i ciepło, i białe plamy. Odbiera to wszystko i diabeł wie, co z tym dalej robi. Wysyła w eter. We własne trzewia. Ciągi pytań, co rozmnażają się przez pączkowanie. Ciągi i smugi, mięsożerne kłęby, hydry.
Podobno trzeba to tak zostawić. Nie trącać patykiem, nie szarpać, nie nakłuwać. Zamienić strach na ciekawość. Usiąść wygodnie i patrzeć, jak dzieją się rzeczy.
Jest to znakomita teoria.
Raz mi z tych kłębów wypełzły chmary odpowiedzi, oblazły radośnie, a potem potwornie bolała mnie głowa.
To trochę makabryczne, ta przesiąkliwość ciała.
A ten berecik to może tylko legenda. Jak każde wspomnienie.